Taka już jestem, że męczę się w miejscach, które są już zbyt obfotografowane, albo zbyt dostępne dla wszystkich. Uwielbiam mieć uczucie, że to ja odkryłam to miejsce i ja mogę zadecydować co dalej zrobię z tym faktem....
O magii opuszczonych miejsc wspominałam już wcześniej. Niestety ciągle mam wrażenie, że ktoś chodzi po moich śladach i ciągle muruje okna którymi wchodziłam. Do domu przy ulicy Wrocławskiej nie ma już wstępu, szkoda, bo tam odkryłam ciekawy przyrząd pomiarowy, który używany jest często przez geodetów, nie zabrałam go, bo zgodnie z zasadami nie wolno. Wrocławska to jednak duża ulica. Odkryłam ostatnio, że za Estradą jest jeszcze jedne budynek. Pierwotnie były tam warsztaty. Zawodówka włókiennicza, której uczniowie stawali się potem pracownikami Polskiej Wełny. Mało kto pamięta, że taka szkoła była kiedyś w ZG. Tkacze, cerowacze, operatorzy maszyn to oni sie tam uczyli. Później w budynku był jakiś inny zakład, nad do połowy zamurowanymi drzwiami widnieje napis Warsicki. Na miejscu znalazłam mnóstwo kasków budowlanych, szkoda takie dobre kaski się marnują, do tego całkiem niezły klapek. Niestety tylko jeden. Chodząc po opuszczonych budynkach straciłam szacunek co do niektórych. Nie do bezdomnych, którzy tam układają sobie życie, bo czasem aż dech mi zapiera jak widzę to jak potrafią sobie w życiu poradzić. Szacunek straciłam do miłych ludzi, którzy podrzucają swoje śmieci w takie miejsca. Nie jest to dzieło bezdomnych. Raz wchodząc oknem do jednego z domów wpadłam prosto w stertę świeżo skoszonej trawy. Na pewno nie wrzucił tam tego mieszkaniec ruiny, ktoś to podrzucił. Najmilej wspominam jednak wizytę w jednym z opuszczonych domów w którym to zauważyłam dwa barłogi, a przy jednym z nich odłożone kapcie „po domu” i do poczytania tygodnik MM.
|
. |