sobota, 4 kwietnia 2015

Święta plusy i minusy

O świętach ogólnie i lekko stronniczo. Tak kiedyś zatytułuję swoją książkę. Można je lubić bądź nie, ale na pewno nie da się ich wyciąć z kalendarza i zapomnieć o nich (chociażby dlatego, że wszystko jest zamknięte). Moja subiektywna piąteczka na temat tego co lubię i nie lubię w tym czasie, bez warstwy religijnej :)

1. Lubię. Trzeba zacząć pozytywnie :) Na święta zawsze ludzie starają się być lepsi, żeby nie powiedzieć najlepsi. "Gasną spory", wszystko jest zawsze wysprzątane i nawet w sklepach pojawią się "hity". W praktyce następuje swoista mobilizacja narodu. Nawet mnie to dopada i z roku na rok robie sobie coraz bardziej zacięte zawody sama ze sobą w którym roku koszyczek będzie lepszy. Nawet rok temu w radiu produkowałam się na temat tego jak pomagam przy świętach. Ogólnie czuję się pozytywnie zmobilizowana.

2. Nie lubię. Szybko budź się szybko wstawaj!!! Moja mama stwierdziła, że z rodzinnego domu wyniosła poczucie, że na święta należy się narobić. Mimo iż same stwierdziłyśmy, że to głupota to jednak wypada cos zrobić by nie było na święta biedy. Tu taki kontrast dla mojej mobilizacji. Święta to od lat także ferie. W niektóre lata pomagałam zgodnie z zasadą "les is more", ponieważ wiecznie  miałam jeszcze mnóstwo zadań domowych. W czasie studiowania jest lepiej, ale i tak mimo iż gospodyni domowa ze mnie raczej średnia to mam ochotę krzyknąć na całe gardło jak Adaś Miałczyński "Chce odpocząć!!" W tym roku zrobiłam babeczki, baranka, zajączki, sernik i stwierdziłam, że wole pracować w laboratorium niż w kuchni.

3.Lubię. Mimo iż "trzeba sie narobić" to jak sie już zrobi to można nie tylko być z siebie dumnym, ale także zjeść coś dobrego. Co święta mała świnka Emilka musi się najeść. Jest mnóstwo dobrych rzeczy, które przez resztę roku jakoś tak nie smakują. Jajeczka z kawiorem, schab z jajeczkiem, żurek jakiś taki smaczniejszy, różne ciasta i inne dobrocie. Od wieczne proszenie, aby poszło w górne partie ciała i tak nie działa, ale mimo to i tak jest na bogato.   

4. Nie lubię. Teoretycznie to dobrze, że jest tyle dobrych rzeczy, a praktycznie nie bez przesady nazwałam siebie świnką. Prosiaczki mają to do siebie, że jedzą dużo i nie myślą co. Cóż istnieje owoc, który jak tylko o nim pomyślę wywołuje swędzenie na mojej twarzy. KIWI!! Ogólnie od wszelkich jadł i napitków robię się nader okrągła, ale od owoców do tego moja twarz zaczyna swędzieć.

5. Nie będzie ani w tą ani we w tą, bo zawsze są plusy i minusy. Będą życzenia. Z okazji Świąt Wielkiejnocy życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i radości. Spełnienia marzeń oraz spokojnych i rodzinnych świąt. Niekoniecznie takich jak z Amerykańskich komedii, bo czasem wesołe historie są zabawne tylko w telewizji. Tym wierzącym duchowego spełnienia w te święta i odrodzenia duchowego. Tym nie wierzącym wesołego jajka i mokrego dyngusa, a tym pośrodku po prostu przyjaznej atmosfery, radości i chęć na nowy wiosenny początek. Po prostu wszystkiego najlepszego.



piątek, 3 kwietnia 2015

Szczecin Łękno

Opuszczone, opuszczone, zapomniane, zapomniane !! Takie lubię :D Odkryłam to miejsce w 2014 roku w czasie Juwenaliów, kiedy to droga przez stację Szczecin Łękno miała być skrótem do akademika. Nie szłam oczywiście tamtędy sama. W teorii to ustronne miejsce, w praktyce w czasie Juwenaliów był to "klub after Juwe". Łękno to taka mała dzielnica pomiędzy Niebuszewem a Pogodnem. Kiedyś Westend przepełniona willami, były tam duże fabryki oraz stacja kolejowa. Teraz jest tam stadion, Lodogryf i tor motocrossowy. Moją uwagę jednak skupiła stacja. Magiczna opuszczona w środku miasta. Jest tam mały dworzec i dwa perony. Westend powstało w roku 1871. Powstające tam domy miały być przeznaczone pod wynajem dla pracowników fabryk. Z czasem stała się potęgą, ponieważ niedaleko powstał szpital oraz rozpoczęto ( i nigdy nie zakończono) budowę największego w ówczesnej Europie stadionu na 100 tys. osób. Dziś Szczecin Łękno ma swoją własną radę mieszkańców. W sąsiedztwie mój wydział i jest najlepszym skrótem ze stadionu do akademika. Z tego co słyszłam spieszmy się na pustostan, bo w planach jest rewitalizacja dworca. Póki co mały budynek jest domem mieszkalnym, a po torach jeżdżą pociągi w stronę Niebuszewa i Gumienców. Na terenie dzielnicy znajduje się także park Kasprowicza i Rusałka czyli nie jest to jakieś odludzie, ale wieczorami nabiera kliamtu grozy. :)



czwartek, 2 kwietnia 2015

Pin up me

A marca nie było, bo się go wycięło z życia i buuu. Nie no marzec był i szybko przeleciał. Dość pracowicie, bo na pisaniu licencjatu (3 rozdział prawie na finiszu :D ), pracy nad CaseWeek'em jak wyjdzie będę szczęśliwa i innych #very_important. W marcu udało mi się nawet trafić do radia RMF Maxxx  Szczecin i pierwszy raz w życiu pisać CV po angielsku. Zamknęła i zasłoniłam okna, wyciszyłam radio podgłośniłam nerwy. Tak na różnych działaniach "zgubiłam marzec" jak śpiewa Kasia Nosowska. Przyszedł 1 kwietnia i trzeba znowu czymś świat zszokować. Na moje zapowiedzi bycia blondie nikt już nie reaguję, bo zapowiadam i zapowiadam a dalej ciemna jak tabaka w rogu. To może dziara? Trzeb było isc za ciosem i wytatuować sobie rękaw. Taki rasowy! Na facebook'u oznaczyłam nawet, że owy rękaw powstał w studiu tatuażu Viking w Zielonej Górze, no i oznaczyłam także "sponsorkę" rękawka, bo taka inwestycja od 500zł w górę. Z czego za 500 zł można mieć gołą panią rysowana ręką 5 latka z początkami drgawek.
Rozgorzały komentarze, ehhh gdybyście prawdę znali...
Dziary powstały w Koszalinie i kosztowały.... 20zł za dwa rękawy. W sumie zawsze chciałam miec tatuaż, ale troszkę bardziej dyskretny. Kupiłam te rękawy do sesji w stylu rebel pin up, ale domysły z okazji 1.04 bezcenne :D Do fotek skłoniły mnie także nowe vlepki IAESTE promujące praktyki zagraniczne. Lubie swoje życie "marnować" na takie organizacje i tak czasem wychodzi, że przy tej pracy ucieka mi czas, ale zawsze produktywnie ;)