sobota, 9 lipca 2011

Świat z "drugiej ręki"

Ciucholand, Lumpeks, Tani ciuch to polskie określenia na sklepy typu Second Hand, gdzie tanio można nabyć używaną odzież. Co tak naprawdę kryją w sobie tego typu sklepy?

Popularne czy nie?

W dzisiejszych czasach wiele osób zawodzi się na ubraniach z tak zwanych sieciówek. Zawsze trudno dobrać rozmiar, wszystko jest nieproporcjonalnie drogie do jakości, a, co najgorsze, potem pół miasta nosi to samo. Chęć bycia indywidualistą i mała zasobność portfela to dwa czynniki, które sprawiają, że Ciuchlandy rosną jak grzyby po deszczu. Ceny w tych sklepach kształtują się różnie, ale każdego stać na takich ciuch z drugiej ręki, a możliwość spotkania na mieście kogoś w tym samym sięga zeru, ponieważ ubrania w większości są sprowadzane zza granicy.

Niemodne i brudne! To nie prawda!

Przeciwnicy ciuchlandów twierdzą, że ubrania z tych sklepów są niemodne i brudne. Ten mit rozwiewa pani Alicja Pyter, właścicielka Second Handu przy ulicy Podgórnej. Przy doborze asortymentu do swojego sklepu kieruje się przede wszystkim tym, czy dane ubrania są aktualnie modne. Sklep pani Alicji ma wielu stałych klientów, odwiedzają go osoby zarówno starsze, jak i młodzież. W sklepie można znaleźć czasem ubrania, które mają jeszcze oryginalne metki i nie były nigdy noszone, bo np. były właściciel nie trafił z rozmiarem. Kolejny mit to to, że noszenie ubrań z drugiej reki jest niehigieniczne. Właścicielka sklepu powiedziała mi, że co prawda hurtownie czasami dezynfekują ubrania, ale mimo to pani Alicja za każdym razem pierze je i prasuje, wiec nie ma mowy, by towar był brudny. Braku higieny ciuchlandom nigdy nie można było zarzucić, ponieważ kiedyś hurtownia musiała wręczyć właścicielowi zaświadczenie, że przewożona przez granicę odzież jest zdezynfekowana. Jeżeli jednak ktoś nadal czuje się niepewnie, może jeszcze raz sam wyprać w domu nowo nabytą rzecz.

Nie tylko ciuchy!

W Wielkiej Brytanii określenie Second Hand nie odnosi się tylko do sklepu, który oferuje odzież z drugiej reki, ale także inne przedmioty. W zielonogórskich ciuchlandach można znaleźć także maskotki, zasłony, obrusy, a nawet książki. Kiedyś kupiłam w ciucholandzie niemiecki zestaw do samodzielnego wykonania lalki, zapłaciłam 10 zł, bo pudełko było otwarte i brakowało jednego elementu. Dzięki tego typu sklepom nawet stłuczona szklanka nie stanowi już problemu, gdyż na ul. Lisowskiego,w jednym z Second Handów, można kupić także talerze, szklanki, kubki, nawet i kieliszki. Koszt szklanki waha się w granicach 2 do 10 złotych. Na tej samej ulicy, ale już w innym sklepie można kupić dziecku piękne maskotki i ubrania w świetnym stanie! W ciucholandzie Classic przy ulicy Kupieckiej dostępne są też paski i torebki, a także nowe okulary przeciwsłoneczne. Książki oraz albumy oferują sklepy z „Odzieżą Skandynawską” jeden znajduje się w DH Centrum, drugi na Lisowskiego. Co prawda literatura jest po angielsku, ale jak dla mnie, osoby uczącej się tego języka, to naprawdę okazja.

Warto kupować?

Według badań w Ciucholandach ubiera się aż 42% społeczeństwa. Nie wszyscy się do tego przyznają. Ubrania z Second Handów to dla niektórych konieczność. Jednak gdy się ma mało zasobny portfel, to czasem o wiele lepiej kupić coś używanego, niż „cuda z Giełdy”, które są czasem bardzo nietrwałe i takie, hmmm... trochę zbyt śmiałe, z dużą ilością cekinów i dziwacznych napisów. Przeciwnicy tego typu sklepów twierdzą, że to tylko mity o zagranicznych markach, ale to nieprawda. W ciuchlandach trzeba po prostu umieć szukać. Pewne rzeczy opłaca się kupić w „tanim ciuchu”, bo szkoda pieniędzy na drogie apaszki, skoro już za 4 złote można mieć taką jedyną w swoim rodzaju i niepowtarzalną, a znajomi nie muszą wiedzieć, że jest „z drugiej ręki”. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz