wtorek, 12 sierpnia 2014

Kryminalny Szczecin na jeden weekend

Jak już chwaliłam się na blogu jestem z tych lekko kryminalnych. Nie, nie kradnę słodyczy w sklepie i probówek z laboratorium, jestem po psychologii kryminalnej. W te lato dwie rzeczy określone przez niektórych moich znajomych najgorszym tekstem na świecie "Chciało Ci się?!" okazały się dla mnie rezerwuarem dobrej energii :) W kwietniu postanowiłam coś zmienić w swoim życiu i wstąpiłam do IAESTE Szczecin. Organizacja jest tak stara jak czasy pokoju w Europie, bo powstała ona w 1948 roku. W te lato według planu miałam siedziec sama w pokoju i zamulać w Simsy, ale cudem moje niecodzienne wykształcenie i IAESTE poszły w parze :D  Zgodnie z moim pomysłem tegoroczny weekend w Szczecinie otrzymał tajemniczą nazwę Szczecin InveStigation. Logo zaprojektował nikt inny tylko ja i jakoś poszła całość :) Celem tego weekendu było zapewnienie możliwości spędzenia miło czasu praktykantom obecnym w Polsce w czasie tych wakacji, a całość miała lekko kryminalny posmak .

Swoje 5 minut miałam grając w filmie technika kryminalistyki i będąc odpowiedzialna za pierwszy punkt na trasie gry :)
fot. Silvia Garbayo

Największa przygodą tego lata jest jednak rola w filmie i cała zabawa jaka była przy jego kręceniu.
jednak mój największy sukces to fakt znalezienia sie mojego logo na kubkach, które pojechały w świat. To tak jakby spełnić marzenie z dzieciństwa o byciu grafikiem, ale od razu dostac mały urywek światowej kariery :)

piątek, 1 sierpnia 2014

Wieczór z chińską kuchnią

Jestem kobietą niegotującą. Zapewne w tym momencie moja ilośc fanów spada, ale taka prawda. Mieszkam sama i nie będę brudziła miliona garnków, a hobby gotowanie to dla mnie próbowanie czegos nowego, a nie w kółko schabowe, mielone i młode ziemniaczki (bleee nie znoszę ich). Umiem coś tam ugotować, ale bez przesady, że zrezygnuję ze wszystkiego by zostać w kuchni :P Ogólnie najlepiej wychodzi mi bulion Frasera. Przepis znam na pamięć 129g pożywki, 2,25l wody i na 15minut do autoklawu w 121 stopniach. Zrób to zachwyć Listerię!

Jako osoba niegotująca a jedząca, stwierdziłam, że skorzystam i zapiszę się na wspólne gotowanie, a tak na zasadzie łamania zasad. Trafiło na wieczór z kuchnią chińską prowadzony przez Candy z Hong Kongu. Chińszczyzna kojarzyła mi się jak większości Polakom z ryżem i zupkami z kubka, więc trzeba było to zmienić w moim umyśle :)

Do wieczory gotującego w Balvini namówiła mnie informacja o dobrym winie, z racji pochodzenia wino ważna rzecz:) Tak oto kobieta niegotująca trafiła na taką imprezę, która dzięki Boziu nie okazała się zlotem fanów gotowania. Sama prowadząca Candy opowiedziała troche o Hong- Kongu i samej kuchni. Cóż chiński podział pór dnia pasuje mi jak znalazł bo je się także posiłek po 21, a ja wymontowałam kiedyś światełko w lodowce, by nie odwiedzać ją tak często. Mimo jednego bardzo późnego posiłku na chińskiej kuchni dało by się utrzymac wagę , a nawet schudnać, bo jest ona pełna warzyw i dość lekko strawna, poza tym porcje jedzone pałeczkami je się dłużej :)
Co takiego jadłam? Na początek zupa z papają. Pierwsze wrażenie :rosół! Pytaliśmy Candy czy jadła nasz rosół i widzi podobieństwo jak dla niej nic tych zup nie łączyło. Jak dla mnie to nie moje smaki, bo mimo iż wywar jest bardzo aromatyczny za sprawą sosu sojowego i sosu sezamowego to jednak wyobrażałam sobie, że to będzie krem z papai. Nie tylko ja miałam inne wyobrażenie o tej zupie , ale wraz z innymi gośćmi doszliśmy do wniosku, że wynika to z faktu, że w Polsce zwykliśmy wszystko co orientalne określać jako chińskiej, a jedna takie kremy jednak nie są zbyt związane z tym krajem. Także kuchnia chińska ma wpływy Brytyjskie, a ja wyraźnie widzę polskie i zupa z papai to dla mnie rosół :) Sama Candy mówiła, że zrobiła tą zupę idealnie tak jak robi ją jej mama. Podobno smak zupy zmienia się wraz z porami roku i dojrzałością papai.
Kolejne danie było już czymś co znam i jest dla mnie 100% made in China, a mianowicie smażony ryż z kurczakiem. Wyzwaniem było jednak zjedzenie tego. Candy uczyła jak należy prawidłowo trzymać pałeczki i jak nimi jesć, cóż nom jednak w paszporcie mam pochodzenie polskie i to wychodzi ze mnie, ponieważ szło na początku trochę opornie, ale walczyłam prawie do końca, dopiero na koniec poddałam się i sięgnęłam po widelec.



Kto nie dał by rady? Że niby ja :P Danie oceniam jako bardzo dobre, a zadziwiło mnie w nim to, że było z jajecznicą smażoną w woku. Woka mam własnego, zbierało się naklejki w tesco kiedyś, więc cóż mnie powstrzymuje :)
Zadałam po angielsku pytanie Candy na temat tego co z naszych potraw chciała by pokazać swojej rodzinie jak wróci. Tradycyjnie pierożki :) Chińczycy również jadają coś na ich kształt i też jada się to danie pałeczkami. Jak dla mnie te pierożki zagięły czasoprzestrzeń i były na prawdę pyszne.
Na koniec deser, słodkie kulki z nadzieniem orzechowym. Cóż polski deser to zwykle jakiś sernik, a tu coś całkiem odmiennego nie taki kawiarniany deser. Tylko totalny kosmos :) Wydaje się proste, więc jak tylko otrzymam obiecaną książkę z przepisami na maila to na pewno to wypróbuję.
W samym lokalu bardzo mi się podobało ze względu na klimat i fakt, że jest to winiarnia, gdzie nie trzeba się znać na winach, bo właściciel lokalu chce nauczyć wszystkiego swoich klientów. Lokal jest nie duży i przytulny, a menu nie drogie a eleganckie. Od 5 do 15zł za kieliszek wina to tanio. Jako zielonogórzankę z pochodzenia zmartwiło mnie jednak to, że nie oferują win polskich. Właściciel wyjaśnił mi, że niestety nasi winiarze zbyt słono sobie życzą i za tą cenę jest w stanie zaproponować klientowi coś ciekawszego. Może jednak to się zmieni. Ile kosztował mnie ten wieczór? Tylko 20zł bo tyle kosztowała opłata za uczestnictwo :) Cóż na kolejną taką impreze idę na bank :)